Recenzja filmu

A na koniec przyszli turyści (2007)
Robert Thalheim
Alexander Fehling
Ryszard Ronczewski

Szukając siebie

Nie lubimy Niemców, a Niemcy nie lubią nas. My kradniemy ich samochody, a oni naszych piłkarzy. Czy w gąszczu resentymentów, fobii i wzajemnych oskarżeń istnieje szansa na jakiekolwiek
Nie lubimy Niemców, a Niemcy nie lubią nas. My kradniemy ich samochody, a oni naszych piłkarzy. Czy w gąszczu resentymentów, fobii i wzajemnych oskarżeń istnieje szansa na jakiekolwiek porozumienie? Film Roberta Thalheima "Na koniec przychodzą turyści" pokazuje, że gdzieś w oddali majaczy światełko w tunelu. Trzeba jednak przebaczyć (ale nie zapomnieć) i zacząć rozmawiać. Dialog powinniśmy rozpocząć od wyleczenia niezabliźnionych ran, które wciąż bolą oba narody. Główny bohater Sven (dobry Alexander Fehling) w obawie przed wojskiem decyduje się na służbę cywilną. Ponieważ w Amsterdamie zabrakło już wolnych miejsc (tam by sobie poszalał!), chłopak trafia do Oświęcimia, gdzie ma pomagać w muzeum przy dawnym obozie zagłady. Początki okazują się wyjątkowo ciężkie: praca jest monotonna, a miejscowi nie chcą się integrować. W dodatku Sven ma opiekować się byłym jeńcem, panem Stanisławem (Ryszard Ronczewski), który naprawia walizki należące kiedyś do oświęcimskich więźniów. Relacja między oboma mężczyznami to główny punkt programu. Thalheim bez zbędnych sentymentów pokazuje, że współcześni młodzi Niemcy mają w głębokim poważaniu II Wojnę Światową. Nie było ich wtedy na świecie, a mimo to od urodzenia wpaja im się poczucie winy za zbrodnie przodków. Z kolei Stanisław utknął w dziurze czasu – żyje wyłącznie dawną tragedią i nie próbuje zacząć wszystkiego od nowa. Tymczasem kapitalistom zależy na zarabianiu góry pieniędzy, a historia stanowi jedynie zbędny balast. W Oświęcimiu funkcjonuje należąca do Niemców fabryka, która zatrudnia większość mieszkańców. Okupacja militarna zakończyła się kilkadziesiąt lat temu, ale na jej miejsce wkroczyła zależność ekonomiczna. Ze sfrustrowanych Polaków wylewają się więc frazesy o paskudnych Szwabach żerujących na biało-czerwonej krwawicy. Gdyby Thalheim chciał pójść po linii najmniejszego oporu, pokazałby, że porozumieniu może jeszcze pomóc czysta młodzieńcza miłość. Po co jednak karmić się złudzeniami? W niejednoznacznym, pozbawionym zbędnych słów zakończeniu Sven wskaże zagranicznym turystom drogę do muzeum. Jednocześnie odkryje, że znalazł też własną ścieżkę. Ruszy przez nią z oporami, choć na końcu i tak nie doczeka się sławy i chwały. Pozostanie mu uczciwość wobec siebie i innych.
1 10
Moja ocena:
7
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones